Duży wywiad z Unaiem Emerym. Co poszło nie tak w PSG i Arsenalu?

– Wszystko jest interpretacją. Jeśli trener wygrywa i zachowuje spokój, to ludzie mówią, że wygrywa, bo jest taki opanowany. A gdyby przegrał, to powiedzieliby: ale on nudny! Ale spokojny! Powinien inaczej reagować. Ja lubię być porywczy, bo chcę mieć kontakt mentalny z piłkarzami. Myślę, że to jest skuteczne – mówi Unai Emery w dużym wywiadzie dla „France Football”. Niżej tłumaczenie całości. 

Unai, siedzimy w jednej z twoich dwóch restauracji (pierwsza w Madrycie, druga w Valencii). Tutaj rządzi szef kuchni, musi dobrać składniki, żeby wszystko grało. Czy to nie jest definicja trenera?

Zasadniczo zgadzam się. Trzeba umieć łączyć składniki. Musisz patrzeć, czym dysponujesz i robić z tego jak najlepszy użytek. W idealnym świecie trener zawsze marzy o najlepszej potrawie i najlepszych składnikach. Ale to rzadko jest możliwe. To jest nieustanne szukanie kompromisów, ścieżka między tym co masz, a tym co sobie zaplanowałeś. Szukasz sposobów.

Jak patrzysz dziś na PSG? Sukces czy wielka porażka?

Wygrywaliśmy mistrzostwa, zdobywaliśmy krajowe puchary. Ale wiadomo, głównym, ostatecznym celem była Liga Mistrzów. W pierwszym sezonie wygraliśmy z Barceloną 4:0, a potem po szalonym meczu odpadliśmy, bo straciliśmy 6 goli, ale przede wszystkim uśmierciliśmy nasze marzenia, bo nie istniał jeszcze VAR. Decyzje sędziów nas wywaliły. W drugim roku wyeliminował nas Real, który potem triumfował w finale. Wniosek: raz przegraliśmy przez VAR, a drugim razem mierzyliśmy się z gigantem. Potem uścisnęliśmy sobie dłonie z prezydentem Nasserem i rozstaliśmy się w zgodzie. Nie było w tym złych emocji. Po prostu zdecydowały detale.

Naprawdę tak sądzisz?

Rok temu, kiedy PSG zostało wyeliminowane przez Manchester United, wysłałem SMS-a do Nassera: „Widzisz, znowu VAR. Przeciwko Barcelonie nie było go i źle, bo przez to odpadliśmy. A teraz był i znowu źle, bo inaczej gralibyśmy dalej”. Ale to piłka i ja ją akceptuje. Wiele razy wygrałem, choć nie powinienem. Jeden detal coś zmienił. I odwrotnie, mnóstwo razy przegrywałem niesłusznie. Czy to oznacza, że wykonałem gorszą pracę niż trener rywala? Nie. Ale piłka na najwyższym poziomie właśnie taka jest: liczy się wynik, reszta to historia. Ludzie chcą zwycięzców.

W Paryżu zmieniłeś schemat na 4-2-3-1 zamiast 4-3-3. Chciałeś grać bardziej bezpośrednio, pionowo, nie chciałeś posiadania. Dlaczego nie udało się tego wdrożyć?

Chciałem 4-2-3-1, bo to najlepszy system dla Pastore. Potem jednak doznał kontuzji. Był to też system, w którym mogłeś mieć Małuidiego na lewej stronie. Ludzie komentowali ten wybór, a ja uważam, że był kapitalny na tej pozycji i że w Juve na tym korzysta. Jeśli chodzi o styl, to mam wrażenie, że częściowo udało mi się wdrożyć to. Zobacz sobie mecz z Lyonem w sierpniu 2016 roku, wygraliśmy 4:1. W finale Pucharu Ligi z Monaco też było super. Albo z Bayernem w fazie grupowej w 2017 roku, 3:0. Świetny tez był pierwszy mecz z Barceloną w Lidze Mistrzów. To było PSG, które sobie wymarzyłem. Ale masz racje, nie byłem w stanie wdrożyć tego tak, by stało się to regułą.

Dlaczego?

Ponieważ musiałem walczyć z charakterystyką niektórych piłkarzy. Bardzo podobała mi się gra Thiago Motty, ale strasznie spowalniał grę. Byłem rozdarty: chciałem z nim współpracować, więc musiałem się trochę przystosować. Zaczęliśmy grać bardziej na posiadanie. W drugim roku byliśmy lepsi. Dużo dało nam przyjście Mbappe. To się fajnie rozwijało. Porażka z Realem i kontuzja Neymara naprawdę zburzyła morale grupy.

Miałeś jeszcze kontrowersyjne odwołanie Thiago Silvy.

Chciałem, żeby drużyna broniła się wyżej. Próbowałem to wymusić na Thiago, ale nic z tego. On nie chciał opuścić swojej strefy komfortu, działał na starych nawykach. To było złe, bo przenosiło się na resztą drużyny. Zespół patrzył na Thiago i miał naturalną tendencję do wycofywania się. Wiele razy krzyczałem z ławki, że robią to źle. Kazałem wracać. Ale z ławki to sobie możesz krzyczeć…

To prawda, że pewnego dnia dałeś Thiago Silvie książkę o przywództwie?

Lubię dawać moim piłkarzom książki, jeśli widzę, że mogą ich wzmocnić, sprawić, że będą w czymś lepsi. W tym konkretnym przypadku była to książka o przywództwie, rozmawiałem o tym z Thiago, ale była po hiszpańsku, więc poleciłem mu ją żeby sobie przeczytał w portugalskim. Ogólnie nasza relacja zaczęła się dobrze. Ale potem coraz niej było w niej chemii, nie czułem się pewnie. Wolałem w Madrycie postawić na Kimpembe. Thiago był wkurzony, ale to trener podejmuje decyzje i zawsze musi kierować się dobrem zespołu. Nigdy nie myślałem, że zrobię coś, żeby zadowolić swojego ego i pokazać, kto rządzi. Chciałem najlepszego dla zespołu.

W Sevilli byłeś szefem, gdzie gracze bez mrugnięcia okiem, wykonywali twoje polecenia. W Paryżu musiałeś się dostosować do gwiazd. To główna różnica między dobrym klubem, a wielkim klubem?

Wszystko zależy, w jakim czasie przejmujesz klub, jakich masz piłkarzy. Na przykład Matuidi nie chciał grać na lewej stronie, ale w końcu to zaakceptował. Spójrz na to z dystansu: Meunier zrobił postęp, Kurzawa to samo. Areola też. Kimpembe zdecydowanie. Marquinhos, Rabiot i Verratti też byli świetni. Cavani w pierwszym sezonie -rewelacyjny. Di Maria był chimeryczny, ale też dawał jakość. Wydaje mi się, że po prostu ciążyła nad nami ta Liga Mistrzów i granica ćwierćfinału. Gdybyśmy minęli wtedy Barcę… No, ale co mamy teraz gdybać? W piłce różnice robią detale.

Rafa Benitez mówił kilka lat temu w „FF”, że trener może narzucić swoje pomysły w dużym klubie tylko wtedy, jeśli ma poparcie kierownictwa. Inaczej nic z tego nie będzie. Zgadzasz się z nim?

Zawsze czulem wsparcie prezydenta Nassera. Przykładowo, kiedy podpisywaliśmy umowę z Neymarem, dostałem zgodę, żeby z nim rozmawiać osobiście. Mówiłem: „stworzymy zespół wokół ciebie”. Takiemu piłkarzowi nie możesz powiedzieć, że liczy się kolektyw i że on się będzie musiał dostosować. Musisz stworzyć dla niego drużynę. W przeciwnym razie by nie przyszedł. Kierownictwo dba o umowy. Ale to trener musi przekonać go do wizji i planu.

Zawsze dużo mówiłeś o kolektywie. Dla takiego trenera jak ty łatwo jest dopasować indywidualność taką jak Neymar?

To jest błogosławieństwo, jeśli masz u siebie takiego piłkarza. Każdy trener będzie skakał ze szczęścia. Ale potem zaczyna się proces, który wymaga czasu, żeby te klocki poukładać. Neymiar przyszedł do nowego kraju, to nowy język, inna kultura. Byłem cierpliwy dla niego, widziałem jak próbuje łączyć piłkę z wychowywaniem syna. Nie wiem, czy mi się udało w stu procentach. Thomas Tuchel kontynuuje teraz ten proces i wydaje mi się, że Neymar właśnie teraz daje z siebie wszystko. Wbrew powszechnemu przekonaniu, jest to piłkarz łatwy do trenowania. On kocha piłkę. I ma dobre serce. Po prostu trzeba mu na początku ustawić granice i powiedzieć „nie”.

„Nie” w jakim sensie?

Powiedziałem mu na pierwszej rozmowie: Ney, musisz zrozumieć, że ludzie czasem mówią „nie”. Że nie zawsze jest tak jak ty chcesz. W Brazylii i Hiszpanii ludzie oklaskiwali go za styl. We Francji czasami dostawał po głowie za dryblingi i sztuczki. Czuł się niesprawiedliwie oceniany. Trzeba było zmienić jego myślenie. On często brał piłkę i chciał wszystko sam zmieniać. Powiedziałem mu: „Ney, my mamy naprawdę dobrych graczy, oni ci tą piłkę dostarczą w odpowiednim momencie”. To się teraz dzieje. On, jeśli jest szczęśliwy, to jest najlepszym piłkarzem na świecie. Ciągle ma na to szansę. Po nim w kolejce czeka Mbappe.

Co sądzisz o Mbappe i jego ostatnich fochach?

To kwestia ego. Znam Kyliana, to fajny facet. Ale jest bardzo ambitny. To jak zachowuje się publicznie wobec trenera nie jest dobre dla jego wizerunku. Dla mnie to znaczy jedno: on nie potrafi kontrolować emocji. Z drugiej strony może to będzie miało dobry wpływ na niego, bo to pokazuje jak bardzo on chce wygrywać. On czuje się zwycięzcą. Zawsze wolałem niezadowolonego gracza, który demonstruje swoje niezadowolenie, bo to oznacza, że zaraz weźmie się do roboty i będzie dobrym rywalem dla innych

A Thomas Tuchel? Jak oceniasz jego ekipę?

Jest w dobrym miejscu. Widać po piłkarzach, że to ich czas. Neymar jest w wysokiej formie. Naprawdę wierzę, że mogą wygrać Ligę Mistrzów w tym sezonie. Powiedziałem to zresztą Nasserowi, bo mam z nim cały czas kontakt. Katarczycy wyłożyli tam mnóstwo pieniędzy. Francja powinna być im za to wdzięczna. Znam ich trochę i wiem, że nie wycofają się, dopóki nie wygrają. Oni ciągle o tym myślą. Jestem im wdzięczny, że dali mi szansę w PSG. Na pewno jestem dziś lepszym trenerem, niż byłem.

Chwali się często twoją przenikliwą znajomość gry, ale często zwraca się uwagę też na twoją porywczość. Masz tego świadomość?

Oczywiście, słucham komentarzy. Ale właśnie z taką osobowością odniosłem sukces w Hiszpanii, nawet w Paryżu. Wszystko jest interpretacją. Jeśli trener wygrywa i zachowuje spokój, to ludzie mówią, że wygrywa, bo jest taki opanowany. A gdyby przegrał, to powiedzieliby: ale on nudny! Ale spokojny! Powinien inaczej reagować. Ja lubię być porywczy, bo chcę mieć kontakt mentalny z piłkarzami. Myślę, że to jest skuteczne. Mam nad tym kontrolę, więc to nie jest tak, że działam bez pomyślunku. W ciągu 15 lat tylko trzy razy byłem wyrzucony na trybuny. Po 1:6 z Barceloną nie straciłem kontroli. Potrafiłem to znieść. To samo jak graliśmy z Realem.

Jak wyjaśnić twoją porażkę w Arsenalu?

Arsenal od dwóch lat był klubem na uboczu, kiedy tam przyszedłem. Miałem tam finał Ligi Europy i piąte miejsce w lidze, tuż za plecami Tottenhamu. Niestety w ostatnich pięciu meczach wygraliśmy tylko raz. Nie uważam, żeby to był zły sezon. Widziałem, że idziemy w dobrym kierunku. Straciliśmy jednak czterech kapitanów: Koscielny, Cech, Ramsey i Monreal. Zabrakło nam osobowości, żeby kontynuować obraną ścieżkę. Niektórym gwiazdom zabrakło dobrego nastawienia. Nie dawali tyle, ile mogliby dać. Widziałem, że to zajmie więcej czasu niż myślałem, żeby stworzyć Arsenal, o jakim myślałem. Dzisiaj widzisz jak Nicolas Pepe potrzebuje więcej czasu, żeby się dostosować. Nie krytykuję tego, bo u mnie było podobnie.

W Paryżu przegapiłeś kilka detali, nie wykorzystałeś do końca potencjału. W Arsenalu to samo. Dużo widzisz swojej winy w tych niepowodzeniach?

(Długa cisza). W pierwszym sezonie w Paryżu bylibyśmy dużo lepsi, gdyby został z nami Zlatan. Niestety poszedł do Manchesteru United. W drugim sezonie przydarzyła się kontuzja Neymara. Co mogłem zrobić? Próbowałem przekonać piłkarzy, żeby obrali mój kierunek. Ale to nie zawsze działało. W Arsenalu toczył się pewien proces, trwał dłużej niż oczekiwano – poodchodzili liderzy, wielu zawodników z dużym potencjałem notowało występy indywidualne poniżej oczekiwań. Oczywiście biorę na siebie część odpowiedzialności. Ale widzimy dzisiaj, że zespół niekoniecznie zmienił się od mojego odejścia.

Spróbowałeś więc angielskiej kuchni, miałeś do czynienia z hiszpańską i francuską. Czego teraz zasmakujesz?

Miałem ostatnio spotkanie z trenerami, był tam m.in. Mauricio Pochettino. Śmialiśmy się: „ciekawe, gdzie teraz będziemy pracować?”. I mieliśmy tę samą odpowiedź: „tam, gdzie nas będą chcieli!”. Może to być Francja, Włochy, Hiszpania, albo Anglia. W Niemczech byłoby trudniej. Język to raz, ale też futbol tam jest inny, trochę daleki od mojego. Ale niczego nie wykluczam.