Miliard w rozumie. Analityczne cuda Brentfod 

Awangarda futbolu knuje na przedmieściach Londynu. Zlikwidowali akademię, zatrudnili trenerkę snu, ciągle mówią o potędze danych i obsesji ukrytych talentów. A wszystko pod sterami bukmacherskiego guru, który piłkę nazywa informacyjnym szumem i każe czytać „Pułapki myślenia” Daniela Kahnemana. Spróbuj odrzucić subiektywne sądy, a dostaniesz klarowny sygnał.

Mkną do Premier League, choć sezon długi i wszystko zdarzyć się może. Nawet wczorajsze potknięcie w Luton. Przylatują do nich dziennikarze z Argentyny, bo idealnie wpisują się w erę cyfrozy i w to, by nawet bieganie 22 spoconych facetów sprowadzić do tabelek. Ale na tym właśnie budują swoją markę: na wiedzy, innowacyjności, na tym by sprytem, a nie wielkością portfela rzucić wyzwanie największym. I to się na razie sprawdza.

Bartek Sylwestrzak w Brentford spędził cztery sezony. Jest jedynym na świecie specjalistą od techniki uderzenia piłki. Brzmi to nietypowo, ale tutaj pod Londynem, nie ma rzeczy nietypowych. Gdy rozmawiamy o fenomenie aktualnie piątej drużyny Championship, pierwsze na co zwraca uwagę, to odejście od słów „wydaje mi się”. W Brentford już dawno subiektywne odczucia zostały zastąpione twardą analizą.

– To jest tak jak z uderzeniami – mówi Sylwestrzak. – Ktoś powie, że Del Piero dobrze uderza. Albo, że Roberto Carlos. Wszyscy dobrze uderzają. Lub, że dana technika jest lepsza niż inna. Ale to tylko opinie. To wszystko wymaga pracy i wysiłku, by poznać biomechanikę tych uderzeń, ustalić obiektywne kryteria oceny. A dopiero potem można wydawać osąd. Futbol ciągle jest dziś oparty o anegdoty i opowieści. Krążą w nim ogromne sumy, ale tak naprawdę większość decyzji podejmowanych jest na podstawie informacji opartych o subiektywne, omylne sądy – dodaje.

Matthew Benham, właściciel Brentford, wie to praktycznie od zawsze. Od kiedy pamięta, podąża własną drogą. Kibicem klubu został w 1982 roku, gdy jako dzieciak pierwszy raz urwał się na wagary i wsiadł w pociąg do Nottingham na czwartą rundę Pucharu Anglii. Brentford wykupił 30 lat później. Spłacił 10 mln funtów długu. Postawił nowoczesną akademię. Przede wszystkim zaczął roztaczać wizję, której nauczył się w analityce bukmacherskiej. Fortunę zarobił w końcu na statystykach i na tym, że jego Smartodds nie bazował na fikcji. Dostarczał twarde dane, które z otwartymi ramionami przyjęła branża hazardowa.

Benham rzadko udziela wywiadów. W Brentford odpisano mi, że ostatnio tak dużo zagranicznych mediów puka do ich drzwi, że na razie chcą powalczyć o Premier League. Gadać mogę potem. Sylwestrzak mówi o nim: uczciwy i konkretny. Zwraca jednak uwagę, że ludzie często wrzucają jego dwa kluby: duńskie Midtjylland i Brentford do jednego worka, podczas gdy bazują one w dwóch skrajnych rzeczywistościach. W Skandynawii kultura wiedzy powszechna jest od dawna, Benham mistrzostwo kraju zdobył już po 11 miesiącach rządów. W Anglii ten mur kruszy się powoli. O Brentford nie było dotąd głośno. Dopiero ostatnio, gdy coraz mocniej rozpychają się łokciami w czołówce, reflektory zabłysły nad Griffin Park.

DWIE GŁOWY

Spotkali się w 2013 roku w Londynie. Obaj pasjonaci psychologii, obaj lubiący wykraczać poza schemat. 30-letni Rasmus Ankersen napisał w Danii kilka głośnych książek o przywództwie, dzięki czemu za pięciocyfrowe sumy serwował wykłady w siedzibach Facebooka, Lego i Ikei. Podczas jednego z wykładów spotkał Benhama. Panowie zaczęli rozmawiać o piłce, aż nagle pojawiła się kwestia Brentford i pytanie o szansę na awans do Championship.

To wtedy padło legendarne „43,2 procent”, idealnie oddające podejście klubu. Ankersenowi, który przed kontuzją sam był piłkarzem, oczy się zaświeciły. Takiej odpowiedzi się nie spodziewał. Wiele lat poświęcił zagadnieniom, dlaczego jedni idą w górę, a drudzy w dół. Jak to się dzieje, że tyle talentów zostaje przegapionych. A nagle spotkał faceta, który mu to wszystko rzeczowo wyjaśnił i jeszcze opowiedział o liczbach. Od tego momentu obaj panowie razem idą za rękę przez świat piłki. Stąd też ta cała opowieść o Midtjylland, byłym zespole Ankersena, który od 2014 roku też stawia na naukę i nawet Manchester United w Lidze Europy zdołał pokonać.

Był czas, że to oni spijali śmietankę. Wygrali dwa razy ligę duńską. Mieli najwyższy procent goli w Europie strzelonych po stałych fragmentach gry. Ale to ciągle był mały wycinek świata, oddzielona od najlepszych szklanym sufitem Dania. A Brentford jest klubem z ojczyzny futbolu. Coraz mocniej próbuje wywarzyć drzwi do najlepszej ligi świata. Nie dziwne, że historia o filmowym „Moneyball” znowu odżywa, chociaż sam Benham nie cierpi tego określenia. Nie chce być ojcem piłkarskiej nowoczesności. Chce pracować, najlepiej w ciszy.

Powiedział kiedyś fajne zdanie. Że dalszy postęp futbolu zależeć będzie od tego, czy da się wykonać jakościowy skok w myśleniu. I to już się dzieje. Mamy w ostatnich latach technologiczne zabawki Juliana Nagelsmanna. W Hoffenheim bada się czas reakcji i widzenie peryferyjne piłkarzy. Mamy pokój matematyków i fizyków w Liverpoolu, o których Juergen Klopp mówi, że bez nich nie dostałby pracy. To przecież oni wyliczyli, że drużyny Niemca w Bundeslidze zawsze osiągały gorsze wyniki niż wskazywała na to jakość, którą zbudował. Był więc paradoksalnie trenerem… niedoszacowanym, takim w którym wciąż drzemał potencjał.

LUPA NA FRANCJĘ

Na tym właśnie bazuje Brentford: na szukaniu okazji, tam, gdzie inni jeszcze jej nie widzą. Klub od 2008 roku zaliczył awans z czwartej, a potem z trzeciej ligi. W ciągu czterech lat sprzedał piłkarzy za ponad 100 mln funtów. To już nie te czasy w angielskiej piłce, gdy Gerard Houllier ściągał do Aston Villi Amerykanina Michaela Bradleya i chwalił się, że widział go w czterech meczach na mundialu. W świecie futbolu 3.0 zawodnika można oglądać nawet sto razy. Im więcej danych, tym większa dokładność i ograniczanie ryzyka do minimum.

Brentford przede wszystkim inwestuje w ludzi. Nicolas Jover był tak dobry w analizie stałych fragmentów gry, że nawet Gareth Southgate, selekcjoner Anglików zainteresował się tą tajemną wiedzą. Jego asystent kilka tygodni obserwował treningi drugoligowca. Chwilę potem zapukał Pep Guardiola. I wjechał z futryną, bo Jovera latem zatrudnił w Manchesterze City. Brentford powoli już się do tego przyzwyczaja. W grudniu Arsenal przejął im trenera bramkarzy, Inakiego Canę Pavona. W kolejce czeka już cała siatka analityków i skautów, jak choćby Brendan MacFarlane, który mieszkając pod Paryżem pisał parę lat temu bloga o talentach, aż nagle ktoś w klubie stwierdził, że trzeba mu zaproponować pracę i dziś jest lead scoutem na Francję.

O tym, że świetny scouting w tym kraju popłaca, parę lat temu pokazało Leicester. Wyciągnięci za grosze Riyhad Mahrez i N’Golo Kante stali się gwiazdami ligi. A przecież równie dobrze mogli trafić w otchłań. Kante odbił się od czterech klubów we Francji. Wszędzie słyszał, że jest za mały i za skromny. W Brentford mają całą metodologię, by takich błędów unikać. System Smartodds pokazuje, które kluby w Europie grają lepiej niż wskazuje na to pozycja w tabeli. Łatwo wyłapują też zawodników, którzy chwilowo są w dołku, ale trzeba im tylko wyciągnąć pomocną dłoń, bo potencjał może buchnąć z dnia na dzień. Ankersen mówi, że to jak kupowanie akcji. Znajdź okazję, a potem sprzedaj drożej.

Neal Maupay ma 23 lata. MacFarlane wypatrzył go na francuskich kartofliskach. W ojczyźnie miał opinię agresywnego i trudnego do prowadzenia. Być może nigdy nie zaistniałby w piłce, ale zdecydował się na Anglię, bo był pod wrażeniem jak dużo w chwili rozmów Brentford już o nim wiedział. Kosztował 1,5 mln funtów i tak poszybował w górę, że zeszłego lata Brighton kupił go za 19,8 mln.

TRENERKA SNU

Dzisiaj w jego miejscu są już Saïd Benrahma, Brian Mbeumo i Ollie Watkins, czyli trio BMW. Brentford już ma na nich oferty. Ale czeka. W końcu batalia o Premier League jeszcze się nie skończyła. MacFarlane zachwala zawodników z Francji z trzech powodów: świetnie przygotowani fizycznie i technicznie, rozumieją taktykę, do tego są przyzwyczajeni do ogromnych odległości, gdy trzeba lecieć z Valenciennes na Korsykę. Po przenosinach do dużo mniejszej Anglii okazuje się, że to ogromny komfort. Mbeumo w jednym z wywiadów powiedział, że zdecydował się na przedmieścia Londynu, bo to tylko 2:30h pociągiem z Francji. Jego rodzina chętnie przylatuje na mecze, a w klubie ma wszystko, czego dusza zapragnie: ekspertów od psychologii, dietetyki, a nawet snu.

– Jest od tego specjalistka. Wiem, że niektórzy piłkarze korzystali z jej porad – opowiada Sylwestrzak. – W Brentford już dawno dostrzeżono jak zaniedbanym obszarem w sporcie jest sen. Jeżeli dobrze trenujesz, ale w nocy nie do końca się wysypiasz, to mnóstwo wysiłku jest marnowane. Życie piłkarzy jest różne, nie zawsze zdrowe. Stąd też wpajanie tych dobrych wzorców. Tam, gdzie można dodać piłkarzowi kilka procent, czyli w śnie, albo w diecie, eksperci już tam są – dodaje.

Trenerem Brentford od dwóch sezonów jest Thomas Frank. Statystyki nawet tutaj muszą postawić swój stempel, bo Duńczyk w pierwszych 10 meczach wygrał tylko raz i kiedy połowa fanów pomrukiwała o wywiezieniu go na taczce, analiza powiedziała: stop, oni grają lepiej niż punktują! Benham uwielbia ten klarowny, oddarty z przypadku model. Śmiał się kiedyś z Newcastle, gdy Mike Ashley dał sześcioletni kontrakt Alanowi Pardew, ponieważ liczby mówiły, że drużyna idzie w dół. I że to bez sensu nagradzać kogoś, kto ma tyle szczęścia, skoro rzeczywistość zaraz go wyjaśni. Miał oczywiście rację, bo „Sroki” skończyły na 16. miejscu w tabeli.

Był też kiedyś w Brentford niejaki Mark Warburton. Pierwszy trener, który wyleciał, chociaż wyniki osiągał ponad stan. Zdradziły go cyfry. Model Benhama wskazał, że w konfiguracji X z zawodnikami Y klub powinien skończyć wyżej niż na piątym miejscu. Warburton potem trafił do QPR i przyznał, że faktycznie powinien wycisnąć więcej. Dodał nawet, że wiele się w Brentford nauczył i że gdy zaczął pracować z innymi piłkarzami, to zabronił im uderzać z odległości 30 metra. „To nic nie nadaje. Zapamiętasz jedną bombę, zrobisz och i ach, ale 99 prób tak naprawdę ląduje w rzędzie Z”. W narracji pojawił się termin expected goals. Drużyna zaczęła uczyć się konstruować akcje tak, by w chwili oddania strzału – mówiąc prostym językiem – znajdować się w sytuacjach lepszych niż gorszych. Czynnikiem stał się rachunek prawdopodobieństwa.

AKADEMIA DO ZSYPU

Jest też Brentford ewenementem w Anglii w kwestii szkolenia młodzieży. Mianowicie: gdy wszyscy krzyczą, że trzeba inwestować w rozwój akademii, oni już dawno machnęli na to ręką. Dziesięć minut jazdy samochodem od stadionu, niedaleko Jersey Road stoją cztery pełnowymiarowe boiska. Spokojnie mogłaby to być mała fabryka talentów, ale Benham w 2016 roku stwierdził, że nie wygra rywalizacji z akademiami wielkich klubów i szkolenie zamknął. Wydawał na to 2,5 mln funtów rocznie. Pierwsza drużyna nie zyskała dzięki temu żadnego piłkarza. Za to parę razy poważnie się sparzyła. Utalentowany Ian Carlo Poveda podpisał umowę z Manchesterem City, a Joshua Bohui, reprezentant Anglii U-17 przeszedł do Manchesteru United. W obu przypadkach Brentford dostał po frytki, niecałe 30 tysięcy funtów.

Benham wziął to na logikę. Skoro klub nie ma żadnych narzędzi chroniących młodych piłkarzy, to ich wychowywanie od wieku 8 do 16 lat nie ma sensu. Zamiast tego wymyślił kolejną innowację – drużynę rezerw złożoną z zawodników, z których zrezygnowały wielkie kluby. Ankersen mówił wprost: nie możemy robić tego, co Chelsea, albo Arsenal, bo dzieli nas kasowa przepaść. Ale dlaczego by nie odwrócić modelu? Dajcie nam piłkarzy, których skreśliliście, a my podarujemy im drugą szansę! Zamiast prowadzić za rękę dziewięciolatków i na końcu przeżywać rozczarowanie, Brentford znowu skupił się piłkarzach między 17 a 20 rokiem życia, których z różnych względów ktoś źle oszacował.

Ankersen ma zresztą na ten temat obsesję. Już w głośnej książce „Kopalnia Talentów” zauważał, że istnieją talenty wrzeszczące i ciche. Te pierwsze może rozpoznać każdy. Drugie natomiast często wpadają w próżnię. Jak Jaimy Vardy, mistrz Anglii z Leicester, który skreślony w wieku 16 lat w Sheffield Wednesday, wybrał piłkę amatorską i pracę w fabryce. Właśnie takich zawodników szuka Brentford B – drużyna globtroterów, bo jeździ po Europie i gra sparingi choćby ze Slavią Praga, albo Bordeaux. Liczy się mnogość doświadczeń i stylów. Sztab drużyny liczy ponad 10 osób. Jest tam choćby analityk Lewis Jordan, który na każdym meczu rozstawia kamery, by wszystko nagrać i przeliczyć. Piłkarze o tym, jak grali, mogą poczytać na WhatsAppie.

Niedługo będzie też nowy stadion. Po 116 latach Brentford w przyszłym sezonie wyprowadzi się z uroczego Griffin Park – obiektu, o którym kibice mówią: „jako jedyni w Anglii mamy pub na każdym z czterech rogów!”. Benham mówi, że przeprowadzka to kolejny krok do przodu, ale bez wielkiego odrywania się od korzeni, bo nowy obiekt stoi zaledwie dwa kilometry obok. Z 17 tysiącami miejsc jest idealnie skrojony pod potrzeby lokalnej społeczności. Wzrosnąć ma liczba pomieszczeń VIP-owskich, dzięki czemu do Brentford zawita być może nowy biznes, a sam klub z tytułu zarobku na lożach znajdzie się w czołówce ligi.

Ludzie, którzy od lat chodzą na Griffin Park, lubią te myślenie do przodu. Potrafią też docenić „tu i teraz”. Wiedzą, gdzie byli osiem lat temu i dokąd zmierzają. Pamiętają jeszcze Wojciecha Szczęsnego w trzecioligowej młócce, wypożyczonego z Arsenalu, o którym Matthew Benham w książce „Ludzie znikąd” mówił, że to najlepszy piłkarz w historii klubu. I że nawet jego przykład pokazuje, że w futbolu zamiast patrzeć na „mały obrazek”, zawsze trzeba szukać tego większego. Szczęsnego, który zawalił dwa gole w spotkaniu MK Dons, łatwo było wrzucić w szufladkę pozorów i przesądów. Że kiepski i elektryczny. Benham oglądał ten mecz jeszcze jako kibic. Ale już wtedy mówił: show me the data! Awangardziści futbolu mają się dobrze. Wszystko, co najlepsze w tej historii, być może dopiero przed nami.

PAWEŁ GRABOWSKI

TEKST PIERWOTNIE UKAZAŁ SIĘ NA STRONIE NEWONCE.SPORT