Czy gra w FIFE może rozwijać piłkarzy? Futbol zagląda do głów

Gdy Fred Pentland w latach 20. przyjechał z Anglii do Hiszpanii, żeby uczyć tubylców nowoczesnej piłki, zaczął od tak prostej czynności jak wiązanie sznurowadeł. Sto lat później mamy system Helix badający percepcję piłkarzy w bazie treningowej Hoffenheim i NeuroTracker w Manchesterze United. Mamy też gry komputerowe i konsole, o które sprzeczają się naukowcy. Czy nocne posiadówki w Fife mogą rozwijać piłkarzy?

Andrea Pirlo powiedział kiedyś, że to największy wynalazek od czasów wynalezienia koła. Razem z Alessandro Nestą podczas zgrupowań Milanu z taką intensywnością tłukli mecze na Playstation, że tylko trening i śniadanie wyciągały ich sprzed ekranów. Dzisiaj jest jeszcze lepiej, przecież żona Ciro Immobile co chwilę wrzuca do Internetu zdjęcia, że jej mąż w domu niczego nie robi poza trzymaniem pada. Ousmane Dembele spóźniał się na treningi Barcelony, bo noce spędzał przy konsoli, Mesut Oezil miał z tego powodu problemy z plecami, a Harry Kane, Dele Alli i Kieran Trippier, jeśli wierzyć „The Sun”, w czasie ostatniego mundialu rozegrali 1137 meczów w Fortnite’a.

Nikt tu Ameryki nie odkrywa: piłkarze grają i już dawno nie robią z tego tajemnicy. Przecież nawet Leo Messi po finale Ligi Mistrzów w 2011 roku, zamiast świętować z kolegami, dłubał w przenośnej konsoli. Neymar opowiadał, że pomaga mu to odreagować stres, a Bafetimbi Gomis przyznał, że traktuje gry komputerowe jako sposób na rozpoznanie rywala. On nawet transfer do Swansea rozważał z pomocą Football Managera, sprawdzając atrybuty i jakość swoich przyszłych kolegów.

Piłkarze są dobrym targetem dla producentów gier: często podróżują i nocują w hotelach, muszą dbać o regenerację, przede wszystkim mają charakter, który ciagle każe rywalizować. Dawno minęły czasy, gdy Grzegorz Król z kolegami z Amiki Wronki w autobusie zakładali się o to, który ptak pierwszy odleci z drzewa. Zawodników mniej kręci hazard, skoro jest konsola, dostęp on-line 24 godziny na dobę. Ryan Babel już w 2010 roku transmitował na żywo konsolowy turniej ze zgrupowania reprezentacji Holandii. A przecież od tego czasu minęła dekada. Możemy sobie wyobrazić, jak świat gier przesiąknął piłkarzy, skoro nawet Mateusz Klich, piłkarz reprezentacji Polski, pykał sobie ostatnio w League of Legends i streamował to przez Twitcha.

TRENING MÓZGU

To oczywiście nic złego, zwłaszcza w tym martwym okresie. Ale naukowcy już od paru lat zgłębiają temat. Pytanie brzmi: czy zawodowy piłkarz może odnieść z tego korzyść? Gry komputerowe nie poprawią kondycji ani nie nauczą dryblingu, ale wpływają na okablowanie mózgu, a ten ma w piłce znaczenie.

Badał to kilka temu Jocelyn Faubert, profesor z Uniwersytetu w Montrealu. Stworzył nawet specjalny program o nazwie NeuroTracker. Można go było zobaczyć choćby w reportażu Marcina Rosłonia w Canal+, gdy zimą odwiedził Łukasza Fabiańskiego w West Hamie. Piłkarz zakłada okulary, na ekranie wirują piłeczki, a zadaniem mózgu jest ogarniać je wzrokiem i rejestrować te, które się podświetlają. To tak w skrócie, głównie chodzi o percepcję, odbieranie pewnych zjawisk za pomocą zmysłów.

Faubert przeprowadził badania na 308 osobach, w tym 51 zawodnikach Premier League. Ćwiczenie nie miało kontekstu sportowego. Mimo to wyniki były zaskakujące: profesjonalni piłkarze radzili sobie lepiej niż pozostali ludzie, w tym studenci uniwersytetów. Faubert tłumaczył to specjalnym rodzajem inteligencji, której nie dą się zamknąć w tradycyjnej liczbie IQ.

Piłkarze ze szczytu taką inteligencją posiadali. Mieli lepszą zdolność koncentracji, grubszą korę mózgową, pewne rzeczy rejestrowali szybciej. Można powiedzieć, że byli wyposażeni w pewien rodzaj magicznego instynktu, który na podstawie strzępka informacji, zawsze podpowiadał im dobre rozwiązania. Nie dziwne, że NeuroTracker wkrótce zawitał do świata piłki. Ma to West Ham, Lyon czy Manchester United. Cena takiej zabawki to 80 tysięcy funtów. Poważne kluby już dawno przestały oszczędzać na technologiach, jeśli widzą w tym korzyść.

Mówił o tym pół roku temu Ralf Rangnick, wizjoner piłki, w wywiadzie dla „Frankfurter Allegmeine Zeitung”. Podkreślał, że największy potencjał futbolu tkwi w trenowaniu mózgu, tak by jeszcze bardziej rozwinąć szybkość działania, choć ta już teraz wydaje się zdumiewająca. Niemcy mają to wszystko policzone. W 2006 roku sekwencja „przyjęcie i podanie” zajmowała piłkarzom kadry 2,9 sekundy. Osiem lat później na mundialu w Brazylii było to zaledwie 0,9 s! Nikogo już chyba nie dziwi, że piłkę z dziś i kiedyś dzieli przepaść.

 

FUNKCJE WYKONAWCZE

Ten aspekt badał też Ian Robertson, autor książki „The Winner Effect: How Power Affects Your Brain”. Jego główna teza brzmi: mózg jest jak mięsień, cały czas musisz trenować. W badaniach udowodnił, że piłkarz, który biernie ogląda telewizję, mentalnie zastyga. Dużo większą korzyść odnosi zawodnik zalogowany do świata „Medal of Honor”, bo podczas strzelanki właśnie stymuluje głowę i poprawia zdolność myślenia przestrzennego. Gdy porusza się po trójwymiarowej planszy, podświadomie wykonuje te same obliczenia, które za kilka dni będzie powtarzał na boisku. Tu też trzeba śledzić kilkanaście elementów naraz, kalkulować ryzyko, stworzyć taką koncentrację, by być tu i teraz.

W ośrodku treningowym w Zuzenhausen w południowo-zachodnich Niemczech przerabiają to od dawna. Psycholog Jan Mayer zdziwił się, gdy pierwszy raz sztab szkoleniowy Hoffenheim spytał go, czy może nauczyć piłkarzy szybszego myślenia. Dotąd zawodowy sport koncentrował się na czymś odwrotnym. Mówiono raczej o wyciszaniu głowy. W 1976 roku przełomem była choćby książka „The Inner Game of Tennis”, pomagająca zawodowcom utrzymać koncentrację.

Szybkość myślenia była czymś nowym. Ale dzisiaj nikogo już to nie dziwi. Powstało dziesiątki artykułów o tym, że Leo Messi większość meczu drepcze, za to zawsze wie, w jakie sektory warto wejść i jakie decyzje podejmować. Robi to na autopilocie. Jego komputer jest tak zaprogramowany, że myśli szybciej niż inni. I zawsze widzi więcej.

Psychologowie nazywają to funkcjami wykonawczymi. Badania pokazują, że zawodowi sportowcy mają je rozwinięte lepiej niż normalni ludzie. Są to choćby kreatywność, wyobraźnia przestrzenna albo kontrola emocji. Równać mogą się z nimi elitarni gracze „Call of Duty”, żołnierze sił specjalnych albo kontrolerzy ruchu lotniczego. Jeśli macie znajomych w tym ostatnim zawodzie, spytajcie jak wyglądają testy i rozmowa o pracę. Tylko niewielki ułamek ludzi je przechodzi. Z tym się po prostu trzeba urodzić. I to też potwierdzają badania.

Eksperci nie mają wątpliwości: trening mózgu może dać nam dodatkowych kilka procent. Thomas Romaes, doktorant z Montrealu potwierdził, że osoby pracujące z systemem Helix w Hoffenheim poprawiły widzenie peryferyjne oraz podejmowanie decyzji. Ale istnieje też mnóstwo osób, które specjalne umiejętności miały od zawsze. Jak Xavi w Barcelonie, o czym też piszą naukowcy. Albo Sebastian Rudy patrząc na podwórku Hoffenheim.

 

MISTRZ TEKKENA

Nie dziwne, że wielu piłkarzy szybko przyswaja konsolowe gierki. Oni nawet nie muszą nad tym siedzieć godzinami, to przychodzi samo. Grają całe szatnie. Gdy lata temu Rio Ferdinand mówił, że w Manchesterze United panuje stypa, bo w nowej Fifie ranking zawodników jest mniejszy niż myśleli, ludzie wytrzeszczali oczy. Ale dziś to normalne, nawet Haaland żalił się jakiś czas temu, że został niesprawiedliwie oceniony.

To pokazuje jak to środowisko żyje konsolowym światem. Wciąż jest to świetny sposób na odreagowanie. Zawodnicy stymulują głowy, ale granica jest cienka, w końcu nawet sam Zlatan pisał w autobiografii, że grywał po 10 godzin dziennie, a na treningi Interu przychodził z oczami na zapałkach. O tym, że łatwo się w tym świecie zatracić opowiadał też David James, były bramkarz reprezentacji Anglii. Było to jeszcze w czasach przedpotopowych, chłop w 1997 roku uzależnił się od… Tekkena i Final Fantasy.

– Uwielbiałem rywalizację. Legenda głosiła, że ktoś ukończył trzy serie w 60 godzin. To było dla mnie jak czerwona płachta na byka – mówił po latach James. Nie bał się użyć słowa uzależnienie. Siedzenie po nocach odbiło się na jego koncentracji, kibice do dziś pamiętają mu niektóre klopsy, a on sam opowiada o nich bez ogródek. Jak o meczu z Newcastle w Liverpoolu, gdy puścił trzy gole.

Dzień wcześniej oczywiście myślami był przy konsoli. I o dziwo żaden trener nigdy tego nie zauważył. Nie było zakazów, zresztą jakich zakazów, skoro mówimy o Anglii lat 90., gdy Tony Adams wychodził na środek szatni i mówił: „Panowie, jestem alkoholikiem”.

Dzisiaj trenerzy widzą problem. Ralph Hasenhuttl podczas meczów wyjazdowych Southampton blokuje piłkarzom wi-fi. Pilnie strzeże dyscypliny, uważając, że obsesyjne granie to uzależnienie jak każde inne. I że w rozwoju piłkarza też raczej nie pomaga. Manchester United zlecił nawet na ten temat badania. Eksperci dowiedli, że całogodzinne granie drenuje z energii. Piłkarz zmęczony psychicznie miał dużo gorsze wyniki nawet podczas 20-minutowego pedałowania na stacjonarnym rowerku. Spadały motywacja i entuzjazm, zaburzony sen wpływał na koncentrację.

To nie są żadne przełomowe rzeczy. Ale zachodnie kluby coraz mocniej monitorują tego typu detale. Katastrofą jest podobno korzystanie z mediów społecznościowych i granie w gry na telefonie 30 minut przed rozpoczęciem meczu. Tak mówią mądre głowy. Ale jak to się ma do Neymara zaglądającego w przerwie na Instagrama, a potem ciągnącego PSG do zwycięstwa? Albo do Edena Hazarda, który zanim wybiegnie na murawę, najpierw musi zagrać w Mario Kart? Mądrych nie ma.

PAWEŁ GRABOWSKI

Tekst pierwotnie ukazał się na stronie Newonce.Sport