Z wizytą w Londynie. Co takiego zachwyciło mnie na stadionie Tottenhamu?

Statek kosmiczny wylądował w sercu Haringey w Londynie. Takie było moje pierwsze wrażenie, gdy w ostatni weekend poszedłem na nowy stadion Tottenhamu. Nie ma dziś w piłce drugiego obiektu tak dobrze przystosowanego do nowych czasów i tego jak emocje zamieniać w pieniądz.

Kiedy pierwszy raz byłem tu trzy lata temu, zapamiętałem smutne ulice i puby wątpliwej jakości. Nie jest to najpiękniejsza dzielnica Londynu. Ale dzisiaj stoi tu obiekt, który w świecie piłki może robić za punkt odniesienia. To jest zrobienie kolejnego kroku. Tottenham dobrze wiedział, co chce zbudować. Za miliard funtów postawił sobie potworka, który kiedyś mu ten miliard zwróci. A potem dołoży kolejny.

Sobota, trzy godziny przed meczem z Sheffield. Klubowy sklep pęka w szwach, wygląda jak mała galeria handlowa z muzeum w środku i mini-trybuną, gdzie można przysiąść i posłuchać spotkania z którąś z klubowych legend. Już na samym starcie widać, że „fan experience” wisi tutaj na sztandarach. Kibic ma być najważniejszy.

Po wejściu na stadion uwagę przykuwa „Market Place” – coś w stylu warszawskich Koszyków z 30 barami i 15 restauracjami. Głównym punktem jest „Goal Line Bar”, najdłuższy, bo 65-metrowy bar w Europie, w którym piwa za pomocą specjalnych magnesów nalewane są od dołu. Trwa to jakieś 5 sekund. Żeby było szybciej przy barze można płacić tylko kartą. Po 10 sekundach, bez kolejki, mamy wszystko, co chcemy. Mimo że do meczu pozostały jeszcze dwie godziny, ogromny korytarz jest już praktycznie zapełniony. Ludzie przyszli tu, bo to ich miejsce. W kilku salach oglądają mecz Chelsea z Crystal Palace, piją piwo, bawią się.

To właśnie to robi największe wrażenie: jak Spurs potrafią zachęcić ludzi, by przyszli kilka godzin przed meczem i spędzili tu cały dzień. Siedem miesięcy opóźnienia czekali kibice Tottenhamu, ale gdy w końcu dostali nowy dom, okazało się, że każdy detal jest tu dopracowany: ściana z wycinkami starych meczów, kącik dla dzieci, niezawieszające się wifi, nawet tak proste rzeczy jak miejsca do ładowania telefonów, co przecież na stadionach nie jest standardem.

Nie ma tu żadnych wystających kabli z sufitu na zasadzie „ogarniemy to później”. Nie ma szarych betonowych ścian jak na tradycyjnych obiektach. Mówiąc krótko: Tottenham zrobił stadion dla ludzi. Z przyjaznym designem i poczuciem: czuj się tu jak u siebie! Przetwarza tłum szybko i wygodnie, a to się zawsze koniec końców przełoży na pieniądz. Tutaj każdy jest wyjątkowy. Bilet za 80 funtów daje ci coś więcej niż tylko krzesełko na trybunie i gapienie się w murawę. Niezależnie, czy zapłaciłeś więcej, czy mniej – jesteś traktowany tak samo.

Christopher Lee, architekt stadionu mówi, że nie spotkał w swojej karierze bardziej wymagającego klienta niż Daniel Levy, prezes Spurs. Przez sześć lat spędzili ze sobą masę godzin, a Levy zawsze obserwował lotniska, sale koncertowe i inne nowe miejsca, by z każdego wyciągnąć najlepsze rozwiązanie. Tottenham ma dziś innowacyjną technologię przekształcania murawy, na której na zmianę można grać w piłkę, organizować koncerty albo wpuścić graczy NFL. Zrobienie nowej scenografii zajmuje tutaj godzinę. Jest też 120-tonowy system oświetlenia, który doświetla każde źdźbło trawy, tak by murawa zawsze była najlepsza.

Przyznam, że nie czytałem żadnych specjalistyczny tekstów na temat tego stadionu zanim się tu pojawiłem. Ale, kiedy teraz przeglądam te artykuły, wszystkie moje obserwacje mają pokrycie. Np. to, że nie ma w Anglii stadionu, gdzie trybuny są bliżej boiska. Albo to, że w sumie na całym obiekcie jest 1800 ekranów HD. Widać je wszędzie: od tych zwykłych wyświetlających reklamy, po te w szatni, które pokazują nazwiska piłkarzy, albo służą do robienia odprawy meczowej.

Jest też na Tottenhamie największy telebim w Europie (317 m2), ale to czym szefowie klubu szczycą się najbardziej to technologia HPE, dla zwykłego widza niewidoczna, ale to ona odpowiada za funkcjonowanie wszystkich krytycznych usług od monitoringu po systemu biletowe. Przykładowo: jeśli kolejka w jednej toalecie wydłuża się bardziej niż w innych, od razu pojawia się informacja dla kibiców, że mogą się udać do innej toalety. Fan mając specjalną aplikację dostaje wszystko to, co w danej chwili potrzebuje. A klub naturalnie zbiera dane: dzięki temu jeszcze lepiej może planować przyszłe wydarzenia.

Właśnie w takim kierunku będzie podążać futbol. Tottenham dobrze wie jak pociągać za sznurki w świecie, w którym liczy się doświadczenie. To słowo cały czas przewija się w tutejszej narracji. To już nie tylko mecz. Tu nie chodzi o jedno przedmeczowe piwo. Kiedy spotkanie z Sheffield dobiega końca, na korytarzach gra już zespół na żywo. Wszyscy kibice mogą przyjść do głównego baru, bo stadion jest tak zaprojektowany, że można chodzić po nim dowoli.

Momentami przypomina to spacer po galerii. Kibice zostają po meczu, a bezgotówkowe transakcje wirują w powietrzu. Skończyła się era starego White Hart Lane z klaustrofobicznymi korytarzami i koncesją na browar plus fish and chips. Tottenham otwiera nową i wytycza szlak. A to i tak pewnie dopiero początek.

Paweł Grabowski 

Autor jest dziennikarzem CANAL+ Sport