Monchi: Ignorowanie danych to anachronizm. Wiedza to fundament

Sevilla był pierwszym klubem, który odważnie wykorzystywał dane, by pozyskiwać jak najlepszych piłkarzy. Przez lata mówiło się o nich: kupują za grosze, sprzedają za krocie. Dzisiaj wszyscy ich naśladują. Każdy chce być jak Monchi, ojciec chrzestny sukcesu, który w wywiadzie dla „El Confidencial” rzuca trochę światła na ten temat. 

Skauci przeczesują zwykle od 40 do 50 lig na całym świecie. Każda liga to mniej więcej 20 drużyn. Drużyna to 25 piłkarzy. Jeśli pięciu z nich to środkowi obrońcy, to znaczy, że Monchi i jego zespół szukając defensora muszą wybierać z bazy zawierającej od 3600 do 4500 piłkarzy.

Średnia wygranych pojedynków główkowych przez środkowych obrońców w La Liga wynosi 62 procent. Monchi powiedział, że muszą wybierać spośród tych, którzy przekraczają ten próg. Następnie patrzy na średnią celnych długich podań. W tym całym szumie transferowym, Monchi jest konkretny: wie jakich cech i liczb szuka. Z 4 tysięcy piłkarzy nagle robi się 800, a następnie 200. Potem dochodzą kolejne atrybuty jak osobowość i tu też następuje zawężenie. Po odsiewie wszystkich zostaje jeden piłkarz: Diego Carlos, 26-letni Brazylijczyk z Nantes, za którego Sevilla zapłaciła 15 mln euro. Po ośmiu spotkaniach eksperci nie mają wątpliwości: to jeden z najlepszych obrońców ligi.

Monchi jest prekursorem nowego sposobu rekrutacji piłkarzy. Od 2000 roku pomógł Sevilli przedostać się do elity światowego futbolu. Wcześniej był bramkarzem, ale kontuzja wykluczyła go z gry. To wtedy zadał sobie pytanie: co chce robić dalej. Sprawdził trendy i liczby, które za nimi stały. Zapisał się na prawo. W ten sposób pierwszy raz użył statystyk, by podjąć wiążącą decyzję.

W 2000 roku twoim pierwszym transferem był bramkarz. 19 lat później też pozyskałeś ostatnio golkipera. Jak przez ten czas zmieniła się rekrutacja na przykładzie Antonio Notario i Bono?

Są duże podobieństwa między raportami, w tym pierwszym jest znacznie więcej intuicji. W drugim przeważają dane. Wiedzieliśmy, że Sergio Rico pójdzie do PSG, więc zastanawialiśmy się „jakiego profilu szukamy?”. Mieliśmy mnóstwo liczb i możliwości.

Co robisz, kiedy kusi cię, żeby dać wiarę doświadczeniu?

To ważny aspekt. Nie można o tym zapominać: pójść na boisko, powąchać trawę, zobaczyć piłkarza z bliska. To wszystko jest ważne. Nie da się tego uniknąć. Dane pomagają ci w selekcji ludzi, którzy są warci obserwacji. Czasami dzwoni do mnie agent i mówi: „mam obrońcę, który strzelił dwa gole”. Co mnie to obchodzi? To są dane, które nic nie mówią. Liczby trzeba umieć dostosować do pozycji, systemu gry itd. Każda pozycja ma inne. Trzeba umieć na to patrzeć i wyciągać wnioski.

Czasami Sevilla postępowała sprzecznie z intuicją. Jaki dane poparłyby kupienie Palopa, który w Valencii miał 32 lata i był rezerwowym? Potem okazało się, że jest na poziomie Valdesa albo Casillasa.

To był czas, gdy bazowaliśmy na intuicji. Nie było tak dużo danych. Dzisiaj żyjemy w innych realiach. Ignorowanie liczb to anachronizm. Wiedza to fundament. Powstają narzędzia, dzięki którym wiesz, kiedy jest kluczowy moment, by sprzedać zawodnika. Albo kiedy jest dobra okazja, bo poczekać i kupić kogoś później, bo teraz będzie cię to drogo kosztowało. Kanoute nie miał goli w Tottenhamie, ale wiedzieliśmy, że jego moment się zbliża. Potem był jednym z najlepszych napastników w historii Sevilli. Akurat wtedy też trochę działaliśmy na intuicji. Ale dziś to samo potwierdziłyby liczby. Czasami zawodnik ma zły moment, ale nie jest złym piłkarzem. To trzeba umieć rozróżnić. Do tego służą nam dane.

Trenerzy to akceptują? Czasem chcą zawodnika X bez względu na to, co mówią liczby.

Bywało tak, że przynosiłem listę 10 piłkarzy, a trener mówił: chcę tego, bo go znam. Ale to komplikuje życie. „Lubię Ocamposa, weźmy go” – nie lubię tego. Lubię jak trener mówi: szukamy silnego napastnika, który potrafi zejść do boku, który ma dobry strzał, potrafi grać tyłem do bramki. Wtedy moi ludzie ruszają na poszukiwania. Opracowujemy kryteria, zawężamy możliwości. Przedstawiamy najlepsze opcje.

Ostatnio coraz więcej klubów pozycjonuje się jako te, które wierzą danym. Zwróć uwagę na Tottenham albo Leicester. Ktoś jeszcze wpadł ci w orku?

Barcelona jest bardzo zaawansowana. Liverpool robi to świetnie. Roma też widzi w tym potencjał. Ale, jeśli miałbym wymienić jeden to Barca – oni patrzą w przyszłość, testują już sztuczną inteligencję. Mają własne centrum badawczo-rozwojowe. Są krok przed resztą.

Oprócz Opty, Sevilla korzysta z Wyscout i ISF. Przyjdzie taki czas, że kluby rozwiną swoje własne platformy?

Wyscout zawsze będzie potrzebny, bo to narzędzie do przeglądania spotkań, to jest dziś niezbędne. W ISF mamy własną bazę danych, gdzie gromadzimy informacje. Myślę, że tak – zmierza to wszystko, by kluby miały własne aplikacje – oparte na modelach Opty, Wyscouta i ISF.

Korzystanie z technologii zmniejsza margines błędu przy kupowaniu zawodników. Ale w jakim stopniu? Na końcu zawsze przecież decyduje człowiek.

Margines błędu zawsze będzie istniał. Ale technologia daje ci czas, zasoby i koniec końców ten margines zmniejsza. Dzisiaj, jeśli chcesz być konkurencyjny, musisz mieć wokół siebie coraz więcej ludzi. Tu też pomaga technologia – dzięki niej możemy zrobić więcej mniejszymi zasobami. Ale tak, na końcu nic nie jest pewne. Piłkarz X może dać z siebie maksimum w jednym miejscu, a w drugim z jakichś powodów może być totalnym niewypałem. Czasami potrzebuje czasu. Ale innym razem nawet czas nie pomoże, jeśli jego małżonka źle czuje się w nowym kraju. Zawsze mówię moim ludziom: musimy obejrzeć piłkarza w każdym możliwym środowisku: w meczu u siebie, na wyjeździe, z łatwym albo trudnym rywalem.

Niektórzy mówią czasem, że Monchi nie zna się na piłce, ale ich słowa trafiają w próżnię. Mówią za niego liczby: 600 mln zysku ze sprzedaży piłkarzy. „Kupiliśmy Daniego Alvesa za 800 tys. Euro, a siedem lat później sprzedaliśmy go Barcelonie za 42 mln euro” – mówi.

Sergio Ramos, Antonio Reyes albo Jesus Navas – oni wszyscy szli grać do Realu, Arsenalu i Manchesteru City za kolejno 27, 30 i 20 mln. „Jeśli masz zasoby jak City, to po co będziesz szukał młodego Daniego Alvesa na wsi w Brazylii? Kupujesz gotowca. Ale jeśli jesteś Sevillą musisz mieć spryt i wiedzę. Tylko tak możemy pójść naprzód.”

Rakitić kosztował 2,5 mln, do Barcelony trafił za 18. Krychowiak został zaklepany za 5 mln z Francji. PSG parę lat później zapłaciło za niego 30 mln. Te przykłady można mnożyć. Teraz Monchi chce podążać tą ścieżką. Koszty kadry Sevilli wynoszą 140 mln euro, co odpowiada 70 procentom budżetu klubu.

„Kiedy przestałem pracować w Romie, zrobiłem badania na temat kontuzjowanych piłkarzy. Okazało się, że gracze pierwszego składu średnio przez 15 procent sezonu byli kontuzjowani. To ma ogromny koszt sportowy, ale też ekonomiczny. Płacisz 15 procent ze 140 mln pensji, czyli 20 mln euro, bo zawodnik się leczy. Dlatego używamy teraz programów analitycznych do oceny wszystkich faktów wpływających na kontuzje: obciążenie meczem, trening, dieta, rodzaj treningu, choroby, problemy osobiste. Odkrywamy czasem proste fakty jak to, że np. gdy jesteśmy w podróży dłużej niż 2 godziny, a trzy godziny później trenujemy, to wzrasta ryzyko kontuzji. To są proste zależności. Trzeba pewnych rzeczy unikać, by więcej pieniędzy zostawało w klubie.